Krzywa rocznych opadów dla Wrocławia - a można ją uznać za reprezentatywną dla większości obszaru Dolnego Śląska - nie kłamie: w minionych trzech latach były one grubo poniżej zwyczajowego minimum. Wprawdzie słoneczna, niezakłócona deszczem pogoda zawsze raduje urlopowiczów wypoczywających na łonie natury, ale ludzi na co dzień „pracujących z przyrodą” – leśników i rolników - z pewnością już nie. Dla nich apogeum udręki przyniosły gorąca wiosna i letnie upały AD 2018.
Do tej pory za katastrofalny - swego rodzaju punkt odniesienia – leśnicy uznawali 2015 r. W tym to roku w lasach pogórza i w górach na południu i południowym zachodzie, zarządzanych przez Regionalną Dyrekcję Lasów Państwowych we Wrocławiu zaczęło się przyspieszone zamieranie świerczyn, spowodowane nieprzerwanie utrzymującym się głębokim deficytem wody. Na wielu obszarach opady w okresie wegetacyjnym (od początku kwietnia do końca września) były w 2015 r. na poziomie połowy średnich wieloletnich. W rezerwacie Stawy Milickie, na co dzień przecież „stojącym w wodzie”, średni przepływ półrocza letniego w Baryczy z trudem przekraczał 10 proc. średniej wieloletniej, a w sierpniu był aż sześć razy niższy od przepływu nienaruszalnego. W tymże 2015 r., od początku kwietnia do końca września, na obszarze Nadleśnictwa Jawor gospodarującego na Nizinie Śląskiej, Pogórzu Sudeckim i w Sudetach opady były o połowę mniejsze od średniej wieloletniej.
Fot. Jan Kaczmarowski
Upały biły rekordy, a przy tym utrzymywała się symboliczna wręcz dobowa amplituda temperatury - noce nie przynosiły wytchnienia. Z nadleśnictw zaczęły płynąć sygnały, że u świerków obserwuje się nasilone zrzucanie starszych garniturów igieł, korony rudzieją, a wreszcie drzewa usychają. Do głosu doszły gradacje szkodników wtórnych, z kornikiem drukarzem na czele.
Dziś już wiadomo, że 2015 r. wcale nie był najgorszy. Pierwszeństwo w złej sławie przypadło rokowi minionemu. - Tylko trochę poprawił ogólną sytuację wilgotny 2017 r., ale nie zaradziło to głębokiemu niedoborowi z lat wcześniejszych, nie poprawiło kondycji drzewostanów. W 2018 r. mieliśmy do czynienia z przysłowiową kropką nad „i”. Jeśli w 2015 r. pojawił się impuls wyzwalający zjawiska klęskowe, to w 2018 r. wydatnie się one nasiliły – mówi Jarosław Góral, kierownik Zespołu Ochrony Lasu we Wrocławiu.
Wraz z Wojciechem Mazurem, naczelnikiem Wydziału Ochrony Lasu RDLP we Wrocławiu pochylamy się nad mapami Klimatycznego Bilansu Wody na obszarze kraju w minionym roku. Wskaźnik KBW określa stan uwilgotnienia środowiska. To różnica pomiędzy przychodami wody (w postaci opadów) a stratami w procesie parowania (ewapotranspiracji).
- W całym kraju we wczesnej fazie sezonu wegetacyjnego mieliśmy do czynienia z falą wiosennych upałów. U nas już z początkiem kwietnia zaczęły się plusowe temperatury rzędu kilkunastu stopni Celsjusza. Mało tego, średnia dobowa w wielu miejscach wynosiła w tym miesiącu nawet 25 st. C. Zarazem nie było ani jednego dnia opadów, choć to przecież czas, kiedy roślinność potrzebuje solidnej porcji wilgoci na start. Od 21 lipca do 20 września można już było mówić o katastrofie, a sam wrzesień był najcieplejszym miesiącem w historii stacji meteorologicznej Wrocław Strachowice – mówi Wojciech Mazur.
Głównym aktorem dramatu w lasach zarządzanych przez RDLP we Wrocławiu jest świerk, gatunek borealny klimatu umiarkowanego chłodnego. Już to ostatnie określenie wiele mówi, dlaczego obserwowane w ostatnim czasie zmiany klimatyczne wyraźnie mu nie służą. A trzeba wiedzieć, że ma on w RDLP Wrocław nie notowany w kraju udział w drzewostanach - 25 proc. pod względem powierzchniowym i 32 proc., gdyby przyjąć za miarę zasoby drewna na pniu. W żadnej innej regionalnej dyrekcji LP nie spotkamy się z równie wysokim wskaźnikiem, a przeciętna dla wszystkich lasów zarządzanych przez LP wynosi zaledwie 5 proc.
Natura wyposażyła świerka w dość płaski system korzeniowy, którym nie sięgnie zbyt głęboko po uciekającą wodę. Na domiar złego, drzewo to nie ma możliwości zamykania aparatu szparkowego igieł, jak to ma miejsce u sosny. A to oznacza, że nie potrafi skutecznie regulować stanu wysycenia komórek i tkanek roślinnych wodą (tzw. turgoru). Ale na tym nie kończą się przyczyny kapitulacji naszego bohatera.
Jako gatunek szybko rosnący, w wielu regionach - by wspomnieć choćby o Beskidach czy Sudetach Zachodnich, o przeszłości gospodarki leśnej w Europie Środkowej nie wspominając – świerk znalazł się na obcych siedliskach, bez umiaru sadzony przez zapatrzonych w zyski niegdysiejszych właścicieli lasu. W efekcie udział tego gatunku na Dolnym Śląsku (czy to na pogórzu, czy w górach) jest dziś zbyt wysoki. Sztucznie wprowadzone świerczyny, co już wiemy z przykrych doświadczeń w Izerach czy Beskidach, okazały się nieodporne na zagrożenia cywilizacyjne, w tym na zmiany klimatyczne. Wreszcie – co też trzeba powiedzieć – wiele z tych drzewostanów z różnych powodów, także pod presją społeczną (zwłaszcza tam, gdzie rozwinęła się turystyka), przetrzymywano do stadium późnej starości. A że, w myśl przysłowia, na pochyłe drzewo koza wskoczy, ich naturalni wrogowie mieli ułatwione zadanie. Świerki cierpią więc z powodu upałów i braku wody, chorują, a do osłabionych szybko dobierają się grzyby - opieńki, czy korzeniowiec wieloletni.
W ślad za tym podąża zespół kornika. W dolnośląskich lasach zgodnie tworzą go - poza drukarzem – rytownik pospolity, rujnujący górne partie koron. Zielone wciąż drzewo, wydawałoby się, zdrowe, zaczyna sypać igliwiem, a w dolnych partiach pnia - rudymi trocinami z „urobku” kornika drukarza, zdradzającymi jego obecność pod korą. Trudniejsze bywa wczesne wykrycie rytownika – trociny wytwarzane przez żerującego wysoko w koronie chrząszcza dość skutecznie rozwiewa wiatr.
Statystycznie rzecz ujmując, prawie 45-procentowy udział w powierzchni lasów RDLP Wrocław i niewiele mniejszy, 41-procentowy, mierzony masą na pniu, pozycję numer jeden dają sośnie. Wprawdzie wspomniana wyżej nadreprezentacja świerka i wynikające z niej konsekwencje (o gospodarczych jeszcze powiemy) każą skupić uwagę właśnie na nim, to i sytuacja sosny nie wydaje się lepsza.
Także sośninom uparta susza dała się we znaki. Szybko dobrały się do nich patogeny grzybowe. Osłabione drzewostany iglaste – bez różnicy, świerkowe, sosnowe czy modrzewiowe - prześladuje plaga chorób korzeni (zwłaszcza opieńkowa zgnilizna korzeni i huba korzeni). Ale już na przykład grzyb Sphaeropsis sapinea powoduje u sosny zamieranie pędów wierzchołkowych.
- Grzyb ten bardzo uaktywnił się w 2016 r. Po tym, co zgotowała nam pogoda w zeszłym roku, jesteśmy bardzo ostrożni w prognozowaniu skutków obecności Sphaeropsis sapinea w roku bieżącym. Natomiast z całą pewnością wielkim zagrożeniem pozostaną szkodniki wtórne. Obserwujemy szybki wzrost ich populacji. Przyczyniają się do osłabienia drzew, pogorszenia stanu sanitarnego, a wreszcie do zamierania drzewostanów sosnowych. Tworzą groźny zespół w składzie: kornik ostrozębny i sześciozębny, rytownik pospolity i smolik, żerujący na młodych drzewkach. W ostatnim sezonie wegetacyjnym znaczący wpływ na zamieranie drzewostanów sosnowych miała też ekspansja jemioły – komentuje niepokojącą sytuację szef wrocławskiego ZOL-u.
Zamierają również gatunki liściaste. Schną dęby, a nawet brzozy rosnące na płytkich glebach. W zastraszającym tempie żegnają się z życiem jesiony w drzewostanach ciągnących się wzdłuż Bystrzycy w Nadleśnictwie Miękina i ponad wszelką wątpliwość dzieje się tak nie tylko na skutek choroby wywoływanej przez grzyb Chalara fraxinea, dziesiątkujący jesiony w całej Europie. Zamierają drzewostany właściwie wszystkich klas wieku, stare i młode.
Rzecz jasna, klęska dolnośląskich lasów przejawia się w różnych nadleśnictwach ze zróżnicowanym natężeniem. W najgorszym położeniu są te legitymujące się wysokim udziałem świerka. Taki problem ma, bez mała, połowa z 33 nadleśnictw RDLP we Wrocławiu. Za miarę powagi sytuacji można przyjąć wielkość pozyskania drewna w cięciach sanitarnych, a więc związanych z porządkowaniem drzewostanów dotkniętych klęską, ale też z ochroną przed dalszym rozwojem gradacji szkodników wtórnych. W minionym roku cięcia sanitarne przekroczyły tu ogółem 1,7 mln m3. To ponad połowa łącznego pozyskania drewna w nadleśnictwach całej wrocławskiej dyrekcji, zarazem o 56 proc. więcej niż w 2017 r.
Dramatyczną wymowę ma również wskaźnik ilustrujący udział posuszu czynnego w ogólnym pozyskaniu drewna. Posusz czynny stanowią drzewa obumierające lub obumarłe, opanowane przez szkodniki wtórne, będące w niezakończonej fazie rozwoju, które nie opuściły jeszcze żerowisk lub miejsc wylęgu. To prawdziwy rozsadnik szkodników, śmiertelne zagrożenie dla kolejnych partii lasu. Jego unieszkodliwienie wymaga od leśników szybkiej reakcji – wycinki zarażonych drzew. Przejdźmy do konkretów - jeśli w 2015 r. udział posuszu czynnego w pozyskaniu ogółem wynosił 8 proc., to w zeszłym już 19 proc., co mówi, że, niestety, nie tylko jest źle, ale też określa perspektywę wyjścia z opresji.
W wielu „świerkowych” nadleśnictwach konieczne okazało się formalne zaniechanie cięć planowych na rzecz wyrębu sanitarnego i walki z klęską. W konsekwencji prawie całość (dosłownie bez kilku procentów) pozyskania świerka w RDLP we Wrocławiu przypadło w minionym roku na cięcia sanitarne, w wypadku sosny – nieco mniej niż połowa.
W największym stopniu – jeśli posłużyć się wielkością cięć sanitarnych przeprowadzonych w nadleśnictwach wrocławskiej dyrekcji w minionym roku - klęska dotknęła nadleśnictwa: Świdnica (prawie 138 tys. m3), Bardo Śląskie (104 tys. m3), Żmigród (98 tys. m3), Kamienna Góra (96 tys. m3), Świeradów (85 tys. m3) i Milicz (82 tys. m3). W tym zestawieniu trzeba jednak uwzględnić, że w wypadku czterech ostatnich jednostek organizacyjnych LP największy udział w owych cięciach miało porządkowanie powierzchni po huraganach z lat 2017 i 2018 (a zasięg i charakter wiatrołomów zwiększają ryzyko zasiedlenia przez szkodniki wtórne).
- Statystyki nie do końca oddają powagę sytuacji. Nadleśnictwo Miękinia usunęło w ubiegłym roku z lasu 44 tys. m3 świerkowego posuszu - w większości, dodajmy, zasiedlonego przez szkodniki - z wywrotów i złomów. Można by rzec, na tle innych nadleśnictw to niedużo, ale jeśli wziąć pod uwagę, że drzewostany świerkowe skumulowane są tam w trzech, no może czterech leśnictwach jednego obrębu Sobótka, w masywie Ślęży – to już jest całkiem inna skala problemu – zauważa Wojciech Mazur.
Klęska świerka to już problem europejski. Sadzone ręka człowieka, sztuczne świerczyny masowo zamierają w bez mała całej środkowej części Starego Kontynentu. A to oznacza, że regionalny rynek drewna zalewa wielka masa świerkowego surowca pokornikowego, więc nasila się konkurencja. Nie jest tajemnicą, że nasi sąsiedzi - Czesi i Słowacy, a nawet Niemcy - nie zasypiają gruszek w popiele i próbują kusić swoją ofertą polskich odbiorców, szczególnie tych działających blisko granicy. Potwierdza to Robert Szlachetka, naczelnik Wydziału Gospodarki Drewnem RDLP we Wrocławiu:
- Utrzymuje się ogromna nadpodaż posuszowego drewna świerkowego, ale w ogólnej jego masie zdecydowanie brakuje surowca w lepszych klasach jakości. A my takie oferujemy. Najbardziej obecnie konkurencyjne cenowo drewno czeskie to co najwyżej klasa D, najsłabsza kategoria surowca wielkowymiarowego, a poza tym to drewno do przerobu przemysłowego, głównie papierówka. Istotnie jest ono tanie, ale nie do wszystkiego się nadaje z uwagi na deprecjację, będącą skutkiem zbyt długiego przetrzymywania na pniu. Nie da się ukryć, że nasi południowi sąsiedzi przespali problem, zbyt późno zabrali się do ratowania zamierających świerczyn. Notabene w jakiejś mierze odbiło się to również na poziomie zagrożenia kornikiem u nas, bo szkodniki nie znają granic.
Robert Szlachetka potwierdza, że cięcia sanitarne mają dziś pierwszeństwo przed pozyskaniem planowym. Siłą rzeczy, surowiec bywa więc gorszej jakości. Przypomina zarazem, że poza szkodami wywołanymi przez korniki, poważnym problemem są szkody powodowane przez wichury. Wywróconym i połamanym drzewom zagraża zasiedlenie przez szkodniki wtórne. To z kolei otwiera drogę do infekcji grzybowych i przyspieszonego zasinienia surowca, toteż dolnośląscy leśnicy są zainteresowani pilnym jego wywozem z lasu i proponują odbiorcom opusty cenowe.
- Klienci przebierają, ale kalkulują też koszty i warunki dostawy, bo transport drewna z daleka nie jest opłacalny. I wybierają nasze oferty. Decyduje rachunek ekonomiczny i jakość. Gdyby było inaczej, to kupowaliby u konkurentów – konkluduje szef leśnego marketingu RDLP we Wrocławiu.
Autor: Krzysztof Fronczak, Lasy Pańśtwowe