Energiewende – niemiecki plan między ekologią a polityką

Analizując wyzwania, przed jakimi stoi Polska w ramach swej transformacji energetycznej, warto dostrzec, jak proces ten został rozegrany przez Niemcy. Berlin potraktował bowiem przebudowę swojej energetyki jako szansę na rozszerzenie swoich wpływów gospodarczych oraz politycznych w Europie

Dyskusja na temat transformacji energetycznej (Energiewende) rozpoczęła się wśród Niemców jeszcze w latach 70., na fali wzrostu świadomości ekologicznej. Przybrała ona zinstytucjonalizowaną formę na przełomie XX i XXI wieku, za czasów rządów Gerharda Schrödera. Wtedy też (w roku 2000) wprowadzono pierwszy akt prawny napędzający przemianę sektora energetycznego – ustawę EEG, która przyznawała dopłaty do budowy źródeł odnawialnych. Rozwój OZE był jednym z trzech fundamentów niemieckiej Energiewende. Pozostałymi były odejście od węgla oraz wygaszenie istniejących elektrowni jądrowych. Patrząc całościowo, niemiecka transformacja energetyczna miała wytyczyć nowoczesną drogę do ratowania klimatu i „zielonych” przemian gospodarczych. Proces ten ma jednak inne, bardziej partykularne cele. 


[fot.360b / Shutterstock.com]

(Nie)zrozumiały zwrot przeciwko atomowi

O ile transformacja w kierunku rozbudowy parku jednostek odnawialnych oraz wygaszania elektrowni węglowych nie budzi zastrzeżeń co do sensu, o tyle wygaszanie energetyki jądrowej jest szalenie kontrowersyjne. Ten postulat polityki energetycznej Niemiec stoi w sprzeczności z ustaleniami Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu, który stwierdził w większości swych scenariuszy, że energetyka jądrowa jest potrzebna do zahamowania globalnych wzrostów średniej temperatury.

Tymczasem, Berlin chce nie tylko zamknąć własne jednostki jądrowe (ma to nastąpić już w 2022 roku), ale też przeciwdziałać finansowaniu budowy podobnych elektrowni z funduszy Unii Europejskiej (co zapisane jest w umowie koalicyjnej CDU/CSU-SPD). W marcu 2020 niemieckie federalne ministerstwo środowiska wydało oficjalny dokument programowy, który potwierdza te zamiary. 

W opracowaniu tym przeczytać można, że:

„Federalne Ministerstwo Środowiska będzie aktywnie promować - wraz z podobnie myślącymi państwami w Europie - włączenie się do procesu wygaszania energetyki jądrowej przez inne europejskie kraje (…). Finansowane przez państwo nowe elektrownie jądrowe w UE nie leżą w interesie Niemiec ani w interesie ochrony klimatu i transformacji energetycznej. Energia jądrowa nie jest już ekonomicznie opłacalna, emituje mało CO2, ale nie jest czysta i niesie ze sobą nieuniknione ryzyko w postaci odpadów. Dalsze generowane przez nią koszty są ogromne i obciążają przyszłe pokolenia. Utylizacja odpadów radioaktywnych jest złożona, długotrwała i droga. W UE mamy określone cele wspólnotowe w zakresie poprawy efektywności energetycznej i rozwoju odnawialnych źródeł energii”.

Element większej geopolitycznej gry

Powyższy fragment można traktować jako zapowiedź wywierania presji politycznej na inne kraje Europy przez niemiecki rząd federalny, której celem jest nakłonienie ich do porzucenia energetyki jądrowej. Jest to zatem oficjalne przedłużenie polityki RFN, którą Niemcy uskuteczniają od pewnego czasu, zmierzającej do maksymalnego utrudnienia powstawania nowych unijnych mocy w atomie. Takie podejście jest zapisane w umowie koalicyjnej cementującej współpracę partii rządzących obecnie w Niemczech - teraz jednak ministerstwo środowiska jasno wskazało, że RFN będzie „aktywnie promować” odpowiednią politykę innych państw Europy. [fot.Timon Goertz / Shutterstock.com]

Ta „aktywna promocja” już się zaczęła. Pod koniec listopada 2019 r. niemieccy europarlamentarzyści z ramienia SPD starali się zamieścić w rezolucji UE przygotowywanej na szczyt COP25 fragment, który zawierał zapowiedź wyłączenia europejskich elektrowni jądrowych. Posłowie Delara Burkhardt, Tiemo Wölken oraz Constanze Krehl zaproponowali poprawkę do dokumentu, która brzmiała następująco: „wierzymy, że energetyka jądrowa nie jest ani bezpieczna ani zrównoważona środowiskowo czy gospodarczo, proponujemy zatem rozwój sprawiedliwej strategii transformacji dla wyłączenia mocy jądrowych w Unii Europejskiej, zapewniającej nowe miejsca pracy dla ludzi zatrudnionych w sektorze jądrowym i zawierającej plany bezpiecznego wygaszenia elektrowni jądrowych oraz bezpiecznego składowania odpadów jądrowych”. 

Z kolei w grudniu 2019  roku media doniosły, że europejscy Zieloni zamierzają tak wyśrubować rygory nowej taksonomii (czyli agendy inwestycyjnej Unii Europejskiej), by energetyka jądrowa nie miała szans im sprostać. Frakcja Zielonych w Parlamencie Europejskim liczy 75 członków, z czego 1/3 (w tym współprzewodnicząca) to europosłowie z Niemiec. 

Natomiast w październiku 2020 roku Olaf Lies, minister środowiska w rządzie Dolnej Saksonii z ramienia SPD, stwierdził, że zrobi „wszystko, co w jego mocy”, by przeszkodzić w rozwoju energetyki jądrowej w graniczącej z jego krajem związkowym Holandii. Zapowiedź ta pojawiła się po deklaracji holenderskiej partii rządzącej, która ogłosiła plany powrotu do atomu. Głos w tej sprawie zabrali również Zieloni z Dolnej Saksonii. Zapowiedzieli oni współpracę z holenderską siostrzaną partią GroenLinks celem wyhamowania prac nad budową nowych elektrowni jądrowych.

Ekologia vs polityka

Wyłączanie elektrowni jądrowych może zachwiać bezpieczeństwem energetycznym Europy i storpedować wysiłki zmierzające do wyhamowania zmian klimatu. Dlaczego zatem RFN podejmuje kroki w tym kierunku? Promowanie wychodzenia z atomu ma dla Berlina ukryty cel polityczny - wygaszanie bloków jądrowych w Europie (zwłaszcza w jej środkowej i wschodniej części) zwiększy popyt na gaz, którego Niemcy będą mieli pod dostatkiem dzięki dwóm gazociągom Nord Stream. RFN – w czasach przed pandemią koronawirusa - eksportowała rocznie ok. 30 mld metrów sześciennych błękitnego paliwa. 

Centrale położenie RFN na europejskiej mapie predestynuje ten kraj do roli centralnego hubu dystrybucyjnego. Pozycja ta jest wzmocniona dzięki dobrze rozwiniętej niemieckiej infrastrukturze przesyłowej, czyli przede wszystkim sprawnymi interkonektorami. To wszystko sprawia, że Niemcy są w stanie zaprzęgnąć rosyjski gaz do budowy własnej pozycji politycznej i gospodarczej – surowiec ten trafia do nich bowiem bez żadnych pośredników i w ogromnych ilościach. W dodatku, dobre relacje z Rosją sprawiają, że Berlin płaci za błękitne paliwo bardzo atrakcyjną cenę (niższą niż m.in. Polska, która jest przecież geograficznie bliższa Rosji). RFN trzyma zatem rękę na kurkach z gazem, ma wpływ na jego ceny, może na nim zarabiać.

Warto zauważyć, że Niemcy realizują swoje antyatomowe zamiary nawet pomimo szeregu – dość kompromitujących – sytuacji np. z koniecznością podłączenia do sieci nowej elektrowni węglowej Datteln 4 czy ponownym uruchomieniem oficjalnie wyłączonej elektrowni węglowej Heyden. Berlin stara się zręcznie przykrywać takie sytuacje odpowiednią narracją, stawiającą akcent na zmiany. Dzięki temu Niemcom udało się m.in. odwrócić uwagę od faktu, że ich kraj jest największym konsumentem węgla brunatnego na świecie, a z paliwa węglowego zrezygnuje dopiero w 2038 roku. 

Biorąc powyższe pod uwagę, widać wyraźnie, że Energiewende nie jest proekologiczną transformacją energetyczną, a kompleksowym planem budowy nowych politycznych i gospodarczych wpływów Berlina w Europie. Świadomość ta jest szczególnie istotna dla elit politycznych.

Autor: Jakub Wiech, zastępca redaktora naczelnego Energetyka24
Tytuł i śródtytuły opracowała redakcja TOGETAIR