Niegdyś na naszych ziemiach ten największy w Europie kurak leśny, choć trudno powiedzieć, że powszechnie spotykany w ówczesnym krajobrazie, był jednym z wielu mieszkańców lasu. Dziś już tylko drugi człon jego nazwy gatunkowej – głuszec zwyczajny – zdaje się o tym przypominać.

Gdzie jak gdzie, ale akurat w Beskidzie Śląskim głuszce występowały „od zawsze”. Długo i z powodzeniem strzelali do nich tutejsi myśliwi. W połowie XIX w. polowaniami na głuszce zainteresowali się Habsburgowie władający ogromnymi włościami Komory Cieszyńskiej. Głuszec długo był ptakiem łownym. Dopiero w 1995 r. został objęty ścisłą ochroną gatunkową. Najwyższy czas, albo też i za późno, bo - trzymając się przykładu Beskidu Śląskiego - o ile w okresie międzywojennym i krótko po wojnie żyło tam około czterystu głuszców, to w latach 1999-2002 doliczono się zaledwie dziesięciu.

- W trakcie moich studiów leśnych wpadła mi w ręce, wydana przed wojną, książka Andrzeja Czudka „Głuszec w lasach śląskich”, z której dowiedziałem się m.in. o losach głuszca w czasach Habsburgów i w niepodległej już Polsce. Później, kiedy podjąłem pracę w Nadleśnictwie Wisła, i dobrze poznałem sytuację nie tylko w Beskidzie Śląskim, ale również w innych regionach kraju, zaczęła chodzić mi po głowie idea restytucji tego gatunku. Przekonałem do niej Witolda Szozdę, ówczesnego nadleśniczego i Tadeusza Normana, kierującego wtedy RDLP w Katowicach – mówi Zenon Rzońca, zastępca nadleśniczego ds. genetyki w Nadleśnictwie Wisła, inicjator i niestrudzony motor późniejszego przedsięwzięcia.

Mając na uwadze, że beskidzka populacja ostała się w stanie szczątkowym, a więc realne było zagrożenie chowem wsobnym, zdecydowano o „zastrzyku świeżej krwi”, czyli sprowadzeniu jaj dzikich głuszców z Białorusi. Minister środowiska wyraził zgodę. Na początku obecnego wieku przystąpiono do realizacji projektu wolierowej hodowli głuszca na szczycie Wyrchczadeczki, niedaleko Istebnej. Ukończoną w 2002 r. budowę i wyposażenie hodowli - łączny koszt inwestycji wyniósł 1,25 mln zł – sfinansowano z dotacji z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i EkoFunduszu (pokryły przeważającą część wydatków), z funduszu leśnego LP, raczej symboliczny udział miał w tym budżet państwa.

Z okolic Pińska nad Prypecią, z gniazd ptaków cieszących się pełną wolnością, przywieziono na Wyrchczadeczkę 15 jaj, z których wylęgło się 13 piskląt – 3 koguty i 10 kurek. I tak się to zaczęło.

Życie na szczycie

Zenon Rzońca potrafi godzinami zajmująco opowiadać o tym co wydarzyło się w hodowli przez owe dwie dekady. Chcąc przelać tę historię na papier, trzeba by solidnej książki, może nawet nie jednej. My ograniczymy się do kilku wybranych kwestii (patrz też „Czy głuszec nam zagra?” w nr. 3.2014 r. „Ech Leśnych”).

- Przez te lata na bieżąco doskonaliliśmy zasady hodowli i obiekty jej służące. Kiedy w 2004 r. pod Baranią Górę wypuszczaliśmy na wolność pierwsze nasze głuszce, końcowym ogniwem hodowli były woliery adaptacyjne. We wrześniu, już po wypierzeniu się młodych, wychowywane na Wyrchczadeczce ptaki przewoziliśmy na miejsce, gdzie już czekały owe woliery. W nich młode miały przyzwyczajać się przez miesiąc do terenu, na którym przyjdzie im żyć na wolności. Żywiły się pokarmem naturalnym, tym co same znalazły, ale przejściowo gdzieś w pobliżu dodatkowo wykładaliśmy dla nich owies.

Nie trzeba było długo czekać, by do Zenona Rzońcy zaczęły docierać niepokojące sygnały: pierwszych wychowanków zaczęto widywać na dachach okolicznych domostw. Nie czują lęku przed ludźmi!

W 2005 r. do wolier na Wyrchczadeczce dobudowano - wiosną przykrywane siatką – obszerne wybiegi, aby głuszki mogły wychodzić do lasu i tam zakładać gniazda. Chodziło o to, by nie miały poczucia, że żyjąc w drewnianych boksach, odcięte są od świata. Rychło okazało się jednak, że metalowa siatka ogrodzenia, opasana elektrycznym pastuchem, wprawdzie chroni samice z potomstwem przed większymi drapieżnikami, ale mali rabusie, jak na przykład łasica, potrafią pokonać tę przeszkodę. – Toteż na usypanych na wybiegach górkach postawiliśmy kosze-schrony z niedużym otworem wejściowym. Łasica już nie zaatakuje gniazda od tyłu, a broniąca wejścia samica da jej skuteczną odprawę.

Rodzinne przeprawy

Teraz do każdej z wolier adaptacyjnych już w sierpniu przywożone są matki z rodzinnymi stadkami. Wydzielone dla samic fragmenty wolier są tak skonstruowane, że pisklęta mogą tam wchodzić i wychodzić, ale matki nie mają już takiej swobody. Po wspólnym pobycie trwającym 2-4 tygodnie młodym daje się możliwość wychodzenia na zewnątrz i poznawania leśnego otoczenia. Z ciągle zamkniętymi matkami pozostają jednak w stałej łączności – widzą je i słyszą. Jesienią młode ptaki są już na tyle samodzielne, by zająć wybrane dla siebie rewiry. Wtedy matki zabiera się z powrotem do woliery hodowlanej.

Począwszy od 2008 r. zaczęto uwalniać głuszce wprost z wybiegów hodowlanych. Podobnie jak w poprzednim wariancie, wolność samic jest ograniczona, a młode do woli korzystając z owych wybiegów a zarazem nie tracąc wzrokowego i głosowego kontaktu z matką, coraz to dalej zapuszczają się w las. W ten sposób oszczędza się ptakom stresu związanego z odławianiem a potem transportem na miejsce przeznaczenia.

W 2006 r. dziesięć ptaków zaopatrzono w nadajniki telemetrii satelitarnej. Dzięki temu wiadomo, że ok. 50 proc. wychowanków przeżywa w naturalnym środowisku ponad rok. - Wydaje się, że to niedużo. Trzeba pamiętać, że w naturze młode głuszce padają bardzo licznie - pierwszy rok przeżywa 10-30 proc. spośród nich. W Finlandii, kraju o najwyższej lesistości w Europie, zaledwie 7 proc. wylęgających się piskląt dotrwa do następnej wiosny – mówi Zenon Rzońca.

Od 2002 r. hodowlę na Wyrchczadeczce opuściło ponad 1100 młodych ptaków. Więcej niż połowę z tego uwolniono w Beskidzie Śląskim, dalsze 300 sztuk – w Borach Dolnośląskich i w Beskidzie Sądeckim. Kilkadziesiąt ptaków odsprzedano do hodowli w nadleśnictwach Leżajsk i Głęboki Bród, w Parku Dzikich Zwierząt w Kadzidłowie oraz ośrodkom hodowlanych w Czechach, Niemczech, na Litwie, Słowacji i Ukrainie.

Nowy etap

- W 2019 r. wypuściliśmy niedużo, bo 20 ptaków. Jakiś czas temu zaczęliśmy dostrzegać, że coraz trudniej jest odchować pisklęta. Kiedyś co roku mieliśmy setkę młodych, potem spadło to do 60, a później było jeszcze gorzej. Przez 15 lat udawało się obywać bez środków farmakologicznych. W końcu jednak musieliśmy sięgnąć po środki przeciwko chorobie pasożytniczej – kokcydiozie. Ale pozostał nam problem nicieni, których pojawienie się wynika ze zmiany kwasowości gleby na wybiegach. Choć kilkumiesięczny przychówek głuszca nadal pozostaje pisklakiem, jest nadspodziewanie dużym ptakiem. Setka takich wyrostków zostawia w wolierze pokaźną masę odchodów, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Musimy się uporać z tym problemem, nie odwołując się do środków chemicznych. Toteż w ubiegłym roku złożyliśmy w Dyrekcji Generalnej Lasów Państwowych wniosek o budowę - nieopodal istniejącego - całkiem nowego obiektu hodowlanego. Uzyskaliśmy akceptację. Inwestycja ruszyła. Oddanie do użytku przewidziane jest na czerwiec 2020 r. – cieszy się Zenon Rzońca.

Koszt inwestycji zaplanowano na 836 tys. zł. – w całości sfinansowana zostanie z funduszu leśnego. Kiedy będzie gotowa, będzie można na co najmniej dwa lata wyłączyć z hodowli stare woliery i wtedy w naturalny sposób pozbyć się uciążliwych pasożytów. W tym czasie zrekultywowany zostanie teren, przywróci się na wybiegach zdegradowane przez młode ptaki borówczyska, odrodzi się runo. Misja „Głuszec” będzie więc miała dalszy ciąg.

Autor: Krzysztof Fronczak, Lasy Państwowe