Burza po huraganie
Jeszcze zanim leśnikom udało się uprzątnąć pierwsze powalone i połamane przez wiatr drzewa, już pojawiły się głosy, że to, co się stało, jest winą… ich samych. Świadczyć o niej miałoby to, że do największych szkód doszło na terenach porośniętych przez lite, jednowiekowe sośniny, które powstały w wyniku działalności człowieka. Tymczasem na terenie Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Toruniu wiatr uszkodził ok. 22 tys. ha lasów, z czego ok. 35 proc. stanowiły lasy na żyźniejszych siedliskach lasu mieszanego świeżego i lasu świeżego. W nadleśnictwach RDLP w Gdańsku było podobnie.
– U nas wietrzny wir przeszedł przez najlepsze drzewostany - bukowe zostały w ten sam sposób potraktowane przez nawałnicę, co sośniny – mówi Maciej Kostka, nadleśniczy Nadleśnictwa Lipusz (RDLP Gdańsk). Żywioł nie wybierał - powalał świerki, dęby, brzozy, buki…
Co z tą sosną?
Oręża w walce na argumenty nie brak. Jednym z nich są wyniki badań zespołu dra Michała Słowińskiego z Instytutu Geografii i Zagospodarowania Przestrzennego PAN. Na podstawie szczegółowych analiz osadów biogenicznych pobranych z dna Jeziora Czechowskiego naukowcy potwierdzili, że tereny Borów Tucholskich w przeszłości porastały lasy mieszane z niewielką tylko domieszką sosny. Z biegiem lat udział sosny w drzewostanach się zwiększał, a ubywało grabu, lipy czy buka.
Przyczyną zmian było - prowadzone w przeszłości w olbrzymiej skali - pozyskanie drewna i tworzenie dużych powierzchni zrębów zupełnych. To niepodważalne i wartościowe wyniki badań, jednak odnoszenie ich do realiów gospodarki, którą na tych terenach prowadzą tam dzisiaj leśnicy, jest sporym nadużyciem. Obecni gospodarze terenów dotkniętych skutkami wichury, sośniny otrzymali w spadku po swoich poprzednikach, którzy przez wieki pozyskiwali drewno w rabunkowy sposób, a wycięte powierzchnie obsadzali właśnie sosną.
Trudno także nie podjąć dyskusji z wnioskami wysnuwanymi przez dra Słowińskiego, który jednoznacznie wskazuje, że leśnicy powinni uczyć się na błędach, a tego nie robią i w miejsce powalonych drzew znowu sadzą tylko sosnę.
– Bory Tucholskie nigdy nie będą istnieć bez dużego udziału sosny – tłumaczy prof. Jan Matuszkiewicz z Wydziału Geografii i Studiów Regionalnych UW, a także członek Rady Naukowej Parku Narodowego Bory Tucholskie. Jako przykład podaje specyficzne dla regionu półnaturalne bory chrobotkowe, które uznane są za siedlisko sieci NATURA 2000, czy najczęściej spotykane tutaj siedliska borów świeżych. – Sosna powinna pozostać tu głównym gatunkiem, bo przemawiają za tym względy ekonomiczne, ale przede wszystkim przyrodnicze. To przecież gatunek rodzimy, dobrze przystosowany do uboższych siedlisk, który tworzy specyficzne ekosystemy leśne i jest wskazany także na siedliskach żyźniejszych – argumentuje profesor.
Sadzimy!
- Największe szkody powstały u nas na siedliskach boru mieszanego świeżego i boru świeżego, dlatego ponad 60 proc. powierzchni zostanie odnowione sosną – mówi nadleśniczy z Lipusza. I zaraz dodaje, że w pozostałych miejscach sadzone będą gatunki liściaste, głównie dąb, buk i brzoza. – Wszędzie tam, gdzie jest to możliwe, a zwłaszcza w miejscach żyźniejszych, posadzimy głogi, kruszyny, jarzęby czy grusze i inne rośliny miododajne – wylicza.
Leśnicy wiedzą, że zróżnicowany pod względem składu gatunkowego las jest bardziej odporny na zagrożenia zewnętrzne, w tym też na huraganowe wiatry. Tylko w RDLP w Toruniu przygotowanych zostało ok. 180 wariantów składu gatunkowego drzew, które leśnicy zastosują w odnowieniach.
Wbrew twierdzeniom o sadzeniu kolejnego pokolenia monokultur, leśnicy przywiązują wielką wagę do wykorzystania pojawiającego się spontanicznie odnowienia naturalnego. – W Nadleśnictwie Lipusz odnowienia sztuczne planowane są na 85 proc. powierzchni otwartych, na których po prostu nie ma możliwości uzyskania innego odnowienia. Reszta odnowiona zostanie w sposób naturalny – tłumaczy Maciej Kostka.
Sosną i brzozą natomiast odnowione zostaną drzewostany na siedliskach boru mieszanego świeżego i boru mieszanego. – Podchodzimy indywidualnie do każdej z odnawianych powierzchni i stawiamy na jak największe wykorzystanie ich własnych możliwości – wyjaśnia. Dlatego wszędzie tam, gdzie będzie to możliwe leśnicy będą też wysiewać nasiona sosny z lipą i dębem jako gatunkami domieszkowymi.
Casus „Szastu”
W lipcu 2002 r. wiatr spustoszył Puszczę Piską, co stało się swego rodzaju poligonem dla leśników. Od razu pojawiły się opinie, że kataklizm jest doskonałą okazją do obserwowania procesów zachodzących w naturze i otrzymania odpowiedzi na pytanie, jak też radzi sobie ona bez człowieka.
Grupa naukowców pod przewodnictwem prof. Kazimierza Rykowskiego z IBL w porozumieniu z Nadleśnictwem Pisz, wystąpiła do dyrektora generalnego LP z inicjatywą o pozostawienie bez ingerencji człowieka fragmentu, na którym szkody były największe. Na wniosek DGLP Minister Środowiska przystał na tę propozycję.
Spośród uszkodzonych w Nadleśnictwie Pisz 12 tys. ha lasów 475 ha wyłączono z gospodarki leśnej i w ten sposób narodził się „Szast”, który dla wielu naukowców i działaczy ekologicznych, którym z Lasami Państwowymi nie jest po drodze, stał się symbolem tego, jak powinien zachować się idealny gospodarz lasu. Najczęściej podnoszonym przez nich argumentem jest to, iż przy braku ingerencji człowieka po zaburzeniu następuje spontaniczna, nieraz bardzo szybka - i niedoceniana przez leśników i naukowców z wielu leśnych uczelni - regeneracja lasu, która w zdecydowany sposób zwiększa jego różnorodność biologiczną. Analogicznie, według tych opinii, najlepszym rozwiązaniem po huraganie sprzed dwóch lat byłoby pozostawienie większości tych terenów własnemu losowi.
Zdaniem prof. Jana Matuszkiewicza, tego typu rozwiązanie to zły pomysł. – Argumenty przeciwne tej koncepcji można pogrupować zarówno na sprecyzowane przez leśników i lokalnych mieszkańców przesłanki ekonomiczne i społeczne, jak również te przyrodnicze – wylicza profesor. – Spontaniczna sukcesja, z którą mielibyśmy tutaj do czynienia nie może być w pełni utożsamiana z naturalną, bo stan wyjściowy sytuacji daleko odbiega od stanu naturalnego – wyjaśnia.
Chodzi o to, że wylesienia i specyficzna gospodarka prowadzona niegdyś w Borach Tucholskich doprowadziły do znacznego ograniczenia występowania niektórych rodzimych gatunków drzew. A to, według naukowców zajmujących się siedliskoznawstwem, wpłynęło w konsekwencji na ograniczenie spontanicznej dostępności nasion gatunków właściwych niektórym tutejszym siedliskom.
– Dotyczy to w szczególności dębów szypułkowych i bezszypułkowych oraz buka, których nasiona nie rozprzestrzeniają się na większe odległości – tłumaczy prof. Matuszkiewicz. Z tych właśnie powodów naturalna sukcesja promowałaby gatunki lekkonasienne, powszechne na terenach poklęskowych. – To w praktyce dawałoby efekt utrzymywania stanu ubóstwa różnorodności biologicznej, a nie przybliżanie do stanu przypominjącego naturalny – dodaje profesor. Wskazuje przy tym, że powinny zostać samym sobie fragmenty, na których najważniejsza jest ochrona przyrody, czyli m.in. rezerwaty, a także brzegi jezior.
Tożsamość
Pewne jest to, że z pomocą człowieka lub bez niej przyroda sobie poradzi. Co jednak z lokalnymi mieszkańcami? Czy jest rzeczywiście jest tak - jak twierdzi autor jednego z naukowych artykułów poświęconych dramatycznym wydarzeniom w Puszczy Piskiej w 2002 r. oraz ich następstwom - że opinie o całkowitym zniszczeniu lasu są tylko psychologicznym wynikiem wstrząsu, wywołanego widokiem po przejściu kataklizmu, zaś pojęcie lasu zniszczonego de facto jest fikcją?
– W Borach Tucholskich z dnia na dzień miejscowy krajobraz uległ całkowitej transformacji – tłumaczy dr Agata Konczal, pracowniczka European Forest Institute w Bonn, antropolog środowiskowy, specjalizująca się na co dzień w zagadnieniach dotyczących obszarów leśnych. – Takie gwałtowne przeobrażenia mogą mieć znaczący wpływ na poczucie tożsamości mieszkańców i ich więzi z miejscem zamieszkania – dodaje.
Z badań wynika, że rola krajobrazu jest nie do przecenienia. – Nie tylko wpływa on na poczucie przynależności, buduje wspólnotę, jego utrata może też oznaczać wymazanie części lokalnej historii, również tej przekazywanej ustnie – podkreśla Agata Konczal. Zniknąć mogą również umiejętności czy zawody związane z danym krajobrazem, w tym np. te dotyczące turystyki, rekreacji, walorów estetycznych, duchowych czy zdrowotnych.
– Ważne jest, żeby postawić pytanie, jakie usługi zaspokajane będą przez mieszkańców Borów Tucholskich w nowych okolicznościach – twierdzi antropolożka. Jej zdaniem, odpowiedź jest istotna, ponieważ bezpośrednio będzie dotyczyła mieszkańców. Do niedawna Bory Tucholskie kojarzone były z ofertą turystyczną, opartą na wizerunku lasu i jego walorach. – Może teraz rozwiązaniem będzie popularna na świecie tzw. turystyka poklęskowa? – zastanawia się. Bo przecież, rozmawiając o ludziach żyjących na zniszczonych terenach, nie sposób nie wspomnieć o lokalnym rynku pracy.
– Po huraganie nastał boom dla pewnych sektorów tego rynku, bo każda para rąk była potrzebna do porządkowania lasu i naprawiania szkód – tłumaczy badaczka. Oznaczało to wzrost wynagrodzeń dla miejscowej ludności. Pieniądze te mogą, w optymistycznym wariancie, być siłą napędową dla regionu. Pozostaje jednak kwestia utraconych dodatkowych zarobków np. ze zbieractwa leśnego. A przecież w zniszczonych drzewostanach długo jeszcze nie będzie można zbierać owoców runa leśnego.
Tekst: Bogumiła Grabowska, Lasy Państwowe