Rozszerzona odpowiedzialność producentów potrzebna na już
Diagnoza
Uzdrowić recykling, obniżyć opłaty dla mieszkańców i ukrócić patologie na rynku odpadowym, które od lat podcinają skrzydła uczciwym przedsiębiorcom. To najważniejsze cele planowanej reformy tzw. Rozszerzonej Odpowiedzialności Producenta (ROP), pod którymi zgodnie podpisują się wszyscy zainteresowani: samorządowcy, recyklerzy, producenci opakowań, ekolodzy. I nie może to być zmiana czysto kosmetyczna, bo funkcjonujący od 2001 r. system partycypacji biznesu w kosztach późniejszego posprzątania środowiska i zagospodarowania pozostałości po swoich produktach jest dziś czysto iluzoryczny. Potrzebujemy prawdziwej, głębokiej reformy.
Czym w praktyce jest ROP? To funkcjonujący z powodzeniem w innych krajach mechanizm, który zobowiązuje firmy wprowadzające na rynek produkty w opakowaniach (np. napoje w plastikowych butelkach) do większego współuczestnictwa w kosztach systemu odpadowego, w myśl zasady „zanieczyszczający płaci”. W praktyce ROP sprowadza się do ponoszenia wydatków za każdy opakowany w tworzywo sztuczne produkt, który trafia na sklepowy półki. Opłaty te są zaś tym wyższe, im trudniejsze do przetworzenia są materiały wykorzystywane do ich produkcji (np. trudne w recyklingu połączenie kilku rodzajów tworzyw sztucznych).
Wyrównanie dysproporcji
Niestety, na skutek wieloletnich zaniedbań i zaniechania reformy szwankującego systemu, ciężar kosztów związanych z recyklingiem spoczywa dziś przede wszystkim na barkach samorządów i mieszkańców. To oni płacą dużo więcej, niż obywatele innych europejskich krajów, by wyrzucone przez nich opakowania (np. butelki, saszetki, folie, pojemniki) zostały dokładnie oczyszczone i przetworzone w specjalnych zakładach, a nie lądowały na składowisku, gdzie będą rozkładać się i zatruwać środowisko przez wiele lat.
Doświadczenia innych krajów pokazują jednak, że wcale tak nie musi być. Wystarczy, by firmy wprowadzające na rynek miliony produktów w opakowaniach płaciły więcej niż robią to dzisiaj w Polsce. Jakiego rzędu jest to dysproporcja? O ile w Czechach opłata ROP wynosi 206, w Hiszpanii 377, w Estonii 400, a w Austrii 610 euro za każdą tonę tworzyw sztucznych, które trafiają na sklepowe półki, tak w Polsce jest to zaledwie… kilka euro. W sumie producenci wpłacają z tytułu ROP zaledwie kilkadziesiąt milionów złotych, a z szacunków chociażby Krajowej Izby Gospodarczej czy Forum Gospodarki Odpadami wynika, że przy stosowaniu średnich europejskich obciążeń kwoty te wynosiłyby kilka miliardów złotych. Te pieniądze mogłyby ulżyć gminom, mieszkańcom, oraz zakładom recyklingu.
Wspólny cel, rozbieżne oczekiwania
Sęk w tym, że prace nad wdrożeniem ROP trwa już od wielu miesięcy i wciąż, mimo wielu dyskusji, analiz i zapowiedzi, nie przedstawiono jeszcze konkretnego projektu zmiany przepisów. Nie pomaga oczywiście to, że zreformowanie tak dysfunkcyjnego systemu jest nie lada wyzwaniem, gra toczy się o miliardy złotych, a oczekiwania względem reformy są ogromne, przy czym bardzo rozbieżne. Każdy uczestnik rynku ma bowiem inne priorytety i inaczej widzi swoją rolę w nowym systemie.
- Samorządy - przytłoczone rosnącymi wymogami i kosztami - w większości liczą na dodatkowy strumień pieniędzy, który pozwoliłby im zatamować gwałtowny wzrost cen usług komunalnych. Ekolodzy i zwolennicy GOZ mają z kolei nadzieję, że po wprowadzeniu ROP tysiące ton tworzyw sztucznych szybko nabierze wartości rynkowej. W efekcie zmieniłby się sposób ich zagospodarowania: zamiast lądować w spalarni lub na składowisku, trafiałyby do zakładu recyklingu – przekonują.
- Recyklerzy łączą oczekiwania obu tych grup: w obliczu niepewności związanej z wahającymi się cenami na rynku surowców i przy niskich wpływach od producentów, branża potrzebuje dziś zarówno pieniędzy jak i wsparcia w rozwoju zapotrzebowania na swoje produkty, czyli recyklat.
- Producenci oczekują zaś, że dzięki planowanej reformie będą mogli zachować kontrolę nad tym, na co wydawane są ich pieniądze i jakie przynosi to efekty. Liczą też, że zapewnią sobie dostęp do dobrej jakości surowca wtórnego z recyklingu, do którego wykorzystania będą wkrótce zmuszeni przez unijne regulacje. Warto bowiem przypomnieć, że do 2030 r. wszystkie nowowyprodukowane butelki z tworzyw sztucznych będą musiały być wykonane co najmniej z 30 proc. materiałów pochodzących z recyklingu. A to będzie dla wielu podmiotów nie lada wyzwaniem, bo dziś czystego i nadającego się do kontaktu z żywnością surowca wtórnego nie ma na krajowym rynku wystarczająco dużo, by sprostać takich wymogom.
Rozwiązania
Nikt nie ma dziś wątpliwości, że reforma ROP jest konieczna. Pytaniem pozostaje jak ją przeprowadzić i jaki model jej funkcjonowania wprowadzić w miejsce obecnego, dysfunkcyjnego systemu. I tu zaczynają się schody i zarysowuje się pierwsza, największa linia podziału. Główna oś sporu przebiega między zwolennikami koncepcji, by systemem zarządzał centralny regulator systemu, który nadzorowałby przepływy finansowe i określał obowiązki wszystkich jego uczestników, a zwolennikami przekazania odpowiedzialności za ROP w ręce producentów i współpracujących z nimi organizacji odzysku.
Konieczna eko-modulacja
Dla powodzenia reformy ROP kluczowe będzie, by zmiana nie miała tylko wymiaru fiskalnego, który sprowadzałby się do prostego transferu środków od producentów do gmin i recyklerów. Samo dorzucenie pieniędzy do niedoinwestowanej obecnie gospodarki komunalnej to za mało, by uzdrowić rynek. Należy bowiem tak zreformować system ROP, aby wspierał on wyższe, ekologiczne standardy projektowania opakowań. Chodzi o to, by od samego początku, czyli już na etapie ich projektowania i wytwarzania, wspierać rozwiązania przyjazne środowisku i wyrugować z rynku opakowania nienadające się lub trudne do przetworzenia.
Dlaczego jest to tak ważne? Dziś nie ma wymogów, które zobowiązywałyby producentów, by mieli na względzie recykling. Prawo dopuszcza praktycznie wszystkie możliwe połączenia materiałów, dzięki czemu jedynym kryterium, którym kieruje się większość przedsiębiorców jest opłacalność produkcji i atrakcyjność. Szkopuł w tym, że często produkty, które świetnie prezentują się na sklepowych półkach i spełniają swoje marketingowe cele, ale nastręczają już nie lada trudności w późniejszych procesach. Mówiąc wprost, ich przetworzenie jest niezwykle kosztowne lub wręcz technicznie niemożliwe.
Trend ten może przełamać mechanizm eko-modulacji, który powinien zostać wprowadzony przy okazji reformy ROP. W skrócie polega on na zróżnicowaniu stawek opłat ROP i uzależnienie ich wysokości m.in. od tego jakie materiały zostaną wykorzystane, jak dużo ich będzie i jaki procent z nich pochodzić będzie z recyklingu. Założenie jest proste: im łatwiejszy w przetworzeniu i mniej oddziałujący na środowisko będzie konkretny produkt, tym stawka opłaty powinna być niższa.
Tekst opracowany przez redakcję TOGETAIR